Wspomnienia P. Jana Buczko ze Starych Oleszyc
(lipiec 2002)
Urodziłem się w Miłkowie w 1914 roku. Dzieciństwo i lata młodzieńcze też
spędziłem w Miłkowie. Mieszkańcy Miłkowa jak to zwykle trudnili się rolnictwem.
Dawniej w Miłkowie z tego co pamiętam mieściła się: świetlica, cerkiew,
kościół, tartak, huta szkła, maziarnia (gdzie palono smołę), browar oraz młyn
wodny. Właścicielem młyna wodnego był dziadek mojej żony. Młyn należał do
księcia Sapiehy, a dziadek pracował jako najemnik. W miejscu gdzie stał młyn w
dole do dzisiaj są pale - powbijane w takim półkolu. W latach II wojny światowej
w Miłkowie było 120 domów (z leśnictwem). Mieszkało 5 Żydów. 1/3 Miłkowa to byli
Polacy reszta to byli Ukraińcy i inne narodowości. Dawniej nie mówiono Ukraińcy
tylko Rusini i nie brano pod uwagę różnicy miedzy Polakami, a Ukraińcami.
Pobierali się i żenili Polacy z Ukraińcami. Takie rodziny obchodziły jakby
podwójnie rzymsko-katolickie oraz prawosławne święta np. Święta Bożego
Narodzenia. Chodzili modlić się wspólnie. Później poróżnili się i stosunki się
pogorszyły. Cerkiew miłkowska była murowana, kryta blachą. Architekturą była
podobna do cerkwi na przedmieściu Oleszyc (w Starych Oleszycach). Malowideł w
niej nie było, ale był ikonostas. Krzyż ze szczytu cerkwi, tak zwanej bani stoi
teraz obok świetlicy w Starych Oleszycach. Jeden z mieszkańców, gdy rozwalali
cerkiew zaopiekował się nim i umieścił go obok swojego domu. „Ten krzyż ma się
tu poniewierać – trzeba go wziąć na pamiątkę” – mówił. Obok cerkwi był cmentarz,
który zachował się do naszych czasów. Dawniej oprócz krzyży kamiennych było dużo
drewnianych. Ale wszystko z czasem zniknęło.
W latach 60-tych mury z cerkwi zostały rozebrane. Zabrała je Spółdzielnia
Produkcyjna, których użyła do budowy obory. Podobno nic się w tej oborze nie
chciało chować (pomimo różnych działań).
Pamiętam troszkę Wasylego Paraszczaka, proboszcza greko – katolickiego. Wspomnę, co pamiętam takie śmieszne z nim związane wspomnienie . Zawsze palił faję z cybuchem. Miała długość chyba z półtora metra. Jak tam nieraz szedłem sobie coś kupić do Żyda, to on tą faję tak „cmok, cmok” – cmokał.
Oprócz cerkwi była także kaplica rzymsko-katolicka, później kościół. Naprzód to była malutka kaplica, troszkę większa niż na Lipinie. A później zbudowali drewniany kościółek, a kaplicę usunęli. Kościółek kryty był blachą.
W Miłkowie był dom modlitwy dla Żydów w domu jednego Żyda. Miał większe pomieszczenie i tam zawsze w soboty odprawiali swoje modlitwy.
Jak ja chodziłem do szkoły w Miłkowie to było 4 klasy. Szkoła była drewniana, kryta gontami. Było jedno duże pomieszczenie, kuchnia i korytarz. W zimie ogrzewali kaflowymi piecami i jednym ceglanym. Nazwiska nauczycieli, których pamiętam: Dobrowolska (język rosyjski i język polski), Zalewska, Kołt. Religii uczył ks. Mroczkowski a później jakiś inny. Do szkoły chodzili równocześnie Ukraińcy, Polacy i Żydzi. Wszyscy uczyli się razem. Dla polskich uczniów przyjeżdżał ksiądz rzym-kat., a dla Ukraińców prawosławny. Do klasy chodziła ze mną taka Żydóweczka. I kiedyś ksiądz, co mnie uczył religii chciał ją „przechścić” w katoliczkę. Mówił do niej „Teresa kupię Ci ładną sukienkę jak się "przechścisz”. Była z biednej rodziny. Później zostawała już na religii i się razem z nami modliła. Umiała już pacierz ze słuchania. Jak się rodzice dowiedzieli to się czepili księdza i powiedzieli mu „co ty chcesz od mojego dziecka, co ty?”. Później ksiądz dał jej spokój.
W klasach było godło polski i mapa Polski. W klasie pierwszej pisano rysikiem na tabliczce. A później atramentem i piórem. Dyrektorem szkoły był nauczyciel Rudolf Grin. Chociaż się ktoś dobrze uczył nie było wyższych klas. Jak się uczył dobrze w pierwszej to przeszedł to drugiej. W drugiej dobrze to do trzeciej. W trzeciej i czwartej jak się dobrze uczył to chodził dwa lata. Ja miałem dobre noty. Jak ktoś był niegrzeczny to musiał klęczeć na gryce. Teraz opowiem historyjkę może śmieszną może niepotrzebną. Wyszliśmy z kolegami na przerwę i indyk z kogutem się prali (bili). I dzieciarnia jak ten kogut złapał indyka za „smark” się śmiała. Wyszliśmy na ulicę. Jak wróciliśmy z ulicy to pani pytała kto chodził na ulicę niech podniesie rękę. Jak ktoś się nie przyzna to będzie podwójna kara za kłamstwo. Podnieśliśmy rękę i poszliśmy do stołu. Pani kazała położyć rękę na stole i trzciną „trzas trzas”. Taka kara była. A teraz jest odwrotnie. Jakby nauczyciel uderzył ucznia to by był karany. A był jeden taki wzorowy uczeń, który patyki zawsze robił z laski, strugał. On nigdy nie dostał. Szkoła usytuowana była w kierunku Mołodycza 400 m od cerkwi.
Huta Miłkowska był to przysiółek Miłkowa. Do huty dochodzili ludzie z Miłkowa. Mój dziadek opowiadał mi, że pracował w hucie. Huta to był taki duży dom murowany - kryty czerwoną dachówką Wyroby z huty wieziono konno do Lwowa. Hutnicy wyrabiali butelki, szkła, szyby. Mieli też swoją kaplicę, gdzie chodzili się modlić. Był tam obraz Matki Boskiej i ołtarzyk oraz szklany krzyż zrobiony przez hutników Dosyć taki duży. Potem jak robili drogę asfaltową to gdzieś tę kaplicę przesunęli, albo zniszczyli. Nie wiem dokładnie, co się z hutą stało. Nie pamiętam huty – jak się urodziłem to już huta nie istniała. W przysiółku Huta było leśnictwo, gdzie mieszkał leśniczy. Jak się zaczęła wojna to w leśniczówce „Rusy” zrobili sobie straż pograniczną. Nabrali trochę drewnianych budynków z Zabiały i postawili sobie tzw. koszary. Mieli wtedy więcej miejsca. Tam mieszkali i tam służba pograniczna urzędowała.
Zaraz po pod Miłków szła granica. „Rusy” wycieli pas lasu – granicę wyczyścili. Pobronowali – jak ktoś przejdzie to ślad będzie. Na początku był przeciągnięty drut i paliki. Pamiętam, że kiedyś ci co chcieli przejść przez granicę szli tyłem i zmylili strażników. Jak we wsi pojawili się sowieccy żołnierze to ogłosili, że wszyscy mają przyjść na zebranie żeby wybrać Seldradę i „hołowu”, czyli przewodniczącego. Niepokój wywołała wieść, że wszystkie gospodarstwa 800 m. od granicy mają być zlikwidowane. Przyjeżdżał zawsze stary „politruk”. Był wojskowym na zastawie w Hucie Miłkowskiej. No i zebranie w świetlicy, zebranie, zebranie. Rosjanie organizowali zebrania i mówili pojedziecie do Besarabii tam dostaniecie ziemię, ziemia jest dobra. Tu nie możecie mieszkać bo to jest strefa nadgraniczna. Zima podczas której miała być wywózka była wyjątkowo mroźna. Dlatego sołtys Miłkowa tzw. „hołowa” mówił do „politruka” – „Może by przesunął termin tej wywózki pod wiosnę. Nie w styczniu, ale w marcu, są małe dzieci, starsze ludzie, bydło!”. „Politruk” powiedział do niego - „ Ty nie chcesz to nie pojedziesz!”. Sołtys był bogatszy bo jego ojciec był w Ameryce, a oni bogatszych ludzi nie lubieli. Tej samej nocy przyjechała „czarna maszyna”, zabrali sołtysa i jego ojca – ślad o nich zaginął. Zabrali sołtysa, bo buntował ludzi, żeby nie poddali się wywózce. W 1941 wysiedlono wieś. 19 stycznia byliśmy już w Przemyślu na stacji. Wszystko jechało koleją oleszycką. Miłków był „rozebrany” na dwie części. Wywozili najpierw jedną cześć a potem drugą. Na jeden raz by wszystkiego nie zmieścili. To było bydło, świnie. Do Oleszyc na stację kolejową jechali ludzie furmankami. Pociąg już na nas czekał. Bydło ludzie prowadzili piechotą, a dzieci i ciuchy wieźli na furach. Sowieci zrobili okrężną drogą przez Stare Sioło, żeby german nie widział, co oni robią. Jechaliśmy jak bydło – wagony były jak to się mówi „krowskie”. Z krowami my spali. Świnie pobili, żeby nie utrudniały podróży. Do Besarabii jechaliśmy 2 tygodnie. Osiedlono nas w miejscowości Mandża. W Besarabii dawali co najmniej 5 hektarów, a kto chciał to i 20 mógł wziąć. Jechał z nami nasz nauczyciel z Miłkowa – Rudolf Grin. W Besarabii nie było dozwolone otworzyć polskiej szkoły i uczyć. Nauczyciel Grin za żywność uczył dzieci. Był biedny – krowy nie miał, za kosę wziąć nie umiał. Matki dzieci, których uczył dawały mu prowiant żeby żył i pokątnie dzieci uczył. Ja byłem w Besarabii 7 lat. Wróciłem w 1947 roku. Wyładowaliśmy się w Jarosławiu. W Państwowym Urzędzie Repatriacyjnym dostaliśmy coś do zjedzenia i jakieś odzienie. Poszedłem mieszkać najpierw do szwagra na przedmieściu, a potem osiedliłem się w Starych Oleszycach.
Jak ludzie wrócili z Besarabii to w Miłkowie ostały się co gorsze budynki. Kto chciał mógł się jeszcze osiedlić. Mojego domu już nie było. Lepsze domy zostały rozebrane. Kilku ludzi jak wróciło chciało się osiedlić – ale strach było. We wsi grasowały jeszcze bandy i miały swoją siedzibę. Zabierali co chcieli – mogli i zabić. Nie było jak mieszkać. Z czasem domy zostały rozgrabione przez okolicznych mieszkańców.
wspomnienia notował: Wojtek Hołubek